Anatomia wartościowego linka: w poszukiwaniu mocy
„Pozyskiwanie wartościowych linków” to jedno z branżowych sformułowań, równie wytartych jak stare jeansy, stale nadużywane w opracowaniach, negocjacjach i studiach przypadków. Przez swoją pojemność i tajemniczość (zrozumienie wartości wymaga przecież wieloletnich badań i doświadczeń) na jasno postawione pytanie – „które linki są wartościowe?”, często usłyszysz więc inny nadużywany w branży zwrot – „to zależy”.
Skąd właściwie wzięły się „wartościowe linki”?
Na zasłużonym forum PiO, pierwsze wzmianki o wartościowych linkach datowane są na 2004 rok, choć samo pojęcie wykluło się bez wątpienia nieco wcześniej – wraz ze zrozumieniem przez pozycjonerów wartości parametru PageRank.
W początkach branży link był tym mocniejszy, im wyższy był PageRank domeny, z której prowadził.
Po udanym złamaniu założeń wskaźnika PR wykuło się też drugie pojęcie, które na zawsze zmieniło branżę – „wartościowe katalogi stron”. Poprawienie wskaźnika PR wymagało pewnych nakładów pracy, stąd ci, którym się udało (lub też działali pod skrzydłami dużych portali), zaczęli za dodanie linków ze swoich mocnych katalogów (PR>3) pobierać opłaty. Świat SEO był prosty, choć realnie wyniki i tak robiło się głównie SWL-ami.
Całą tę zabawę popsuło nam samo Google, zaprzestając w roku 2013 aktualizacji wskaźnika znanego jako „toolbar PR” i mniej więcej od tego momentu określenie realnej wartości linka z każdym rokiem staje się trudniejsze.
Symulatory PageRanku
Branża nie znosi próżni i po „zniknięciu” PageRanków wypromowano dostarczane przez zewnętrzne narzędzia wskaźniki alternatywne, starające się opisać moc domen i samych URL-i: Trust i CitationFlow od MajesticSEO, URL i Domain Rating od Ahrefsa, czy Authority Score z Semrusha.
Narzędzia te, choć starają się naśladować algorytmy Google, oczywiście nie mają dostępu do danych zebranych przez GoogleBota i analizowanych bezpośrednio przez wyszukiwarkę i trudno traktować je jako wyrocznię. Znane też są przypadki manipulacji windujące wskaźniki słabych domen, zwykle w celu uzyskania wyższych przychodów ze sprzedaży odnośników z tych miejsc.
O ile zresztą wyniki ze wszystkich wymienionych wyżej narzędzi zwykle są zbliżone, to jednak potrafią się niekiedy wyraźnie różnić:
Zaznaczając, że każde narzędzie ocenia inny aspekt dot. linków prowadzących do badanej domeny, to – przyjmując sam wskaźnik jakościowy – mamy dla całej domeny kolejne wartości – 8, 16 i 40. Dość duża rozbieżność, szczególnie jeśli dopowiem, że za publikację w tym serwisie właściciel oczekuję kwoty. pow. 10 tys. zł :)
O ile nie namawiam do porzucenia analiz parametrów wskazywanych przez te narzędzia, to raczej nie opierałbym na nich strategii link-buildingu. Można traktować je jako wskaźniki uzupełniające, pomocne we wstępnej obróbce i sortowaniu dużych baz odnośników, czy do przejmowania domen.
Jak dziś ocenić, czy link ma realną wartość?
Google niezmiennie twierdzi, że webmasterzy powinni tworzyć strony dla ludzi, a nie dla algorytmów, choć jednocześnie algorytmicznie próbuje ustalić, co użytkownikom spodoba się bardziej.
Dlatego – podążając tym tropem z pewnym przymrużeniem oka – jednym z ważniejszych wskaźników oceny powinna być subiektywna ocena witryny przez użytkownika.
Serwisy z jasną hierarchią treści i nieodrzucającą estetyką, bez agresywnych reklam oraz – przede wszystkim! – wypełnione treściami, które coś wiąże i czytamy je z zainteresowaniem – to właśnie te miejsca, gdzie nie będziemy się wstydzić zdobytego linka.
W praktyce wyszukiwanie takich miejsc spośród tysięcy adresów będzie czasochłonne, stąd w początkowym etapie budowania bazy potencjalnie mocnych linków zasadne wydaje się wesprzeć na parametrach zasięgu i trendów, czyli:
– liczby fraz w Google (skupiam się tu zwyczajowo na pierwszej stronie wyników, choć więcej zdaje się mówić samo top3),
– trendowi zmian zasięgów w okresie ostatniego roku.
Dane te dostarczają rodzime narzędzia Senuto i SemStorm. Jeśli trend jest rosnący lub przynajmniej względnie stabilny, a same poziomy zasięgów (w ujęciu do branży i liczby podstron w serwisie) prezentują się dobrze, bez wątpienia Google taki serwis również uważa za wartościowy. Obserwowane drastyczne spadki zasięgów (rzędu 30% i więcej), a szczególnie stan, kiedy domena ma tylko kilka-kilkanaście fraz w Top10, wskazują na potencjalne problemy.
Kolejny krok to próba oszacowania ile matematycznej („pagerankowej”) mocy, potocznie określanej jako „link juice”, przepłynie dzięki zdobytemu linkowi do naszej domeny. Tutaj istotne są dwa parametry:
– odległość podstrony z linkiem od strony głównej,
– liczba linków wychodzących z podstrony oraz – w mniejszym stopniu – liczba linków wychodzących z serwisu w ogóle.
W szybkiej ocenie liczby linków na wybranej podstronie pomóc może m.in. bardzo przyjazna wtyczka od Detailed:
Typowy scenariusz zdobywania linków to ich zakup w blogach i serwisach informacyjnych. Aby więc nie kupować kota w worku, wystarczy przejrzeć kilka losowych treści, co do których istnieje prawdopodobieństwo, że zostały stworzone celem dodania linka.
Jeśli podstrona znajduje się w odległości 4-5 kliknięć od strony głównej, po drodze mnóstwo „soku” zostanie rozłożone na pozostałe odnośniki – zewnętrzne i wewnętrzne. O ile na początku często dostaniemy bonus (uwaga – niekiedy dodatkowo płatny!) w postaci linka wewnętrznego do naszej publikacji prosto ze strony głównej, po kilku tygodniach link z tekstu zakopanego w odmętach serwisu będzie mieć znacząco mniejszy wpływ na ranking. W skrajnych przypadkach może się nawet zdarzyć że Twój link trafi na stronę „sierotkę”, która nie będzie mieć żadnych (sic!) linków z innych miejsc w serwisie, co w oczywisty sposób zdewaluuje jego wartość.
Nadmierna liczba innych odnośników na samej podstronie będzie działać podobnie – byłoby idealnie (choć dziś to niemal nieosiągalnie) gdyby jedyny link wychodzący prowadził jedynie do naszej domeny.
Ostatnie, nie mniej ważne niż poprzednie elementy, to anchor i samo miejsce umieszczenia odnośnika. Google analizuje miejsce i otoczenie odnośnika – dodanie linka w stopce, gdzie rzadko kto dotrze nie będzie równie silnym sygnałem jak umieszczenie go w pierwszych akapitach treści – widocznej od razu na większości ekranów.
Uważam, że najpopularniejszy błąd w tym elemencie, to linkowanie jedynie z podpisu („Ten artykuł powstał we współpracy z…„) na końcu publikacji, zamiast w samej treści.
Rola samego anchora wydaje się stopniowo słabnąć, być może ważniejszy dziś jest kontekst całej otaczającej link treści, niż jego treść. Unikałbym jednak dodawanie opisów zupełnie nieinformacyjnych („kliknij tutaj”), czy sprytnych pomysłów na ich ukrywanie. Najbezpieczniejszym i efektywnym zarazem anchorem wydaje się być złożony z kilku (3-6) słów zawierających nazwę marki i nawiązujący do frazy generycznej (tzw. anchor półbrandowy), choć trudno też tutaj pominąć powszechnie zalecane mocne różnicowanie treści odnośników – szczególnie w ujęciu do treści bezpośrednio ten link otaczającej.
Osobna kategoria mocnych linków to odnośniki z powszechnie zaufanych źródeł. O ile konieczne nakłady będą akceptowalne, zdobycie linków z powszechnie znanych i cenionych serwisów – nawet niepowiązanych tematycznie – będzie mieć sens. Algorytm Google jest zachowawczy i wskazywanie na zaufane przez niego źródła zwykle da spory nam bonus.
Podsumowując: mocny link to taki, który prowadzi z serwisu dającego realną wartość użytkownikom, co znajduje potwierdzenie w poziomie i trendzie zasięgów fraz. Link, z dopasowanym do celów przyjętej strategii anchorem, będzie względnie wysoko w treści powiązanej z branżą domeny docelowej, opisany zostanie (domyślnym) atrybutem dofollow. Indeksowalna podstrona z linkiem będzie się znajdować możliwie blisko (maks. 2-3 przekliki) od strony głównej, a łączna liczba linków z podstrony możliwie najmniejsza – idealnie, gdyby jedyny link zewnętrzny na podstronie był Twój.
Nofollow? no money!
W zeszłym roku Google wprowadziło nowe atrybuty dla linków: sponsored i ugc, wskazując jednocześnie, że ich starszy brat nofollow ma być teraz traktowany jako wskazówka, a nie rozkaz.
Poza szczególnymi przypadkami uważam, że dodanie każdego z tych atrybutów w linku – szczególnie takim, na którego publikację mamy wydać pieniądze – dyskwalifikuje odnośnik jako wartościowy. Nie zaobserwowałem wyraźnego wpływu dodawania odnośników z atrybutem nofollow, ani w ujęciu do samej mocy, ani też w ramach szerszej strategii różnicowania klas odnośników. Pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że linki z atrybutem nofollow (i pokrewnymi) to jedyne, które warto pozyskiwać w sposób naturalny ;)
Kiedy mocne linki nie zadziałają?
Jeśli dołączasz nowe linki spełniające większość opisanych wyżej założeń, brak zauważalnych zmian w ruchu organicznym i samych zasięgach fraz wynika zwykle z braku dostatecznie dobrych materiałów w Twojej domenie.
Żaden link nie wpłynie istotnie na wyniki, jeśli miejsce docelowe nie będzie zawierać dobrej odpowiedzi – przynajmniej w stopniu zbliżonym do już obecnych tam konkurentów – na zapytania użytkowników.
Możliwe też, że źle dopasowujesz źródła, opierając się np. głównie na cenie zakupu linków, która jest przecież zupełnie uznaniowa.
Wartość linka jest też zależna od powiązania źródła i celu – prowadząc serwis lokalny zdobycie odnośników z miejskich portali zwykle będzie uzasadnione, w tym samym momencie witryna e-commerce o globalnym zasięgu raczej na takiej współpracy wiele nie zyska.
Sztuką jest dotrzeć do ciekawych miejsc, gdzie nawiązanie współpracy będzie zwykle bardziej czasochłonne, ale pozwoli zdobyć naprawdę unikalne odnośniki ze źródeł stale poprawiających swoją wartość.
Kupowanie linków z publicznie dostępnych platform coraz częściej skazuje nas na publikowanie w serwisach, które stanowią kolejne po katalogach stron i presell pages wcielenia miejsc, które istnieją nie dla użytkowników, a przede wszystkim algorytmów. Nie oznacza to, że linki z takich miejsc nie będą algorytmicznie wartościowe (w pewnych branżach ich zakup okaże się wręcz konieczny), jednak ryzyko porażki (szczególnie dla najtańszych źródeł) znacząco tutaj rośnie.
Osiągaj wysokie pozycje w wyszukiwarce, które przełożą się na większą sprzedaż.
Przestań przykładać nadmierną uwagę do wskaźników dostarczanych przez zewnętrzne narzędzia, albo opierać swoją strategię o ceny ofertowe zakupu linków. Powyższe wskazówki zdecydowanie nie wyczerpują wektorów oceny wartości odnośników przez algorytmy Google, ale pozwolą odrzucić słabe i te zupełnie bezwartościowe źródła, na które tracimy czas i pieniądze – będzie to znaczący krok w kierunku efektywniejszej pracy i lepszych zasięgów.
Polecamy również: